
Po intensywnym pobycie w Arabii Saudyjskiej wyglądałem przyjazdu do Manamy w Bahrajnie jak wakacji. Z dwóch powodów: po pierwsze miałem tam spędzić ponad tydzień - a zatem koniec z szaleńczym tempem życia, a po drugie czułem się jakbym wracał na stare śmieci. Byłem przede wszystkim ciekaw jak to miasto wygląda po roku i jak je odbiore za drugim razem. Nie rozczarowałem się! Manama przyjęła mnie ciepło po raz drugi :)
Zatem proszę szanownego turnusu: zapraszam zatem na krótki objazd Bahrajnu!

Każde z miejsc (miast) na bliskim wschodzie lubuje się w jakichś "maskotkach". W Dubaju są to mrówki (nazwa Dubaj wzięła się z arabskiego słowa "dob" - czyli mrówka), całe Emiraty są upstrzone substytutami koni, a w Arabii Saudyjskiej fantazja jest nieograniczona (np.: na wszystkich rondach w Jeddah stoją żywcem wyciągnięte z morza statki). W Manamie turystów witają wielbłądy.

Sorry za jakość tej fotki, ale jest sprzed roku (nawet wygląda jak wyblakła :) ). Ale żeby nie rozpisywać się za bardzo o mnie w dwóch słowach naszkicuje wam kontekst w jakim należy patrzeć na Bahrajn. Po pierwsze nie jest to wyspa ale zbiór ponad 100 wysepek. Całość nie jest imponująco wielka - empiria podpowiada, że wystarczy 6 godzin na zwiedzenie wszystkiego (!) samochodem.
Historia Bahrajnu nie odbiega znacząco od innych miejsc tego regionu i ma swój początek w osadach poławiaczy pereł. Wydarzenia w tym miejscu nabrały tempa na początku lat 20 zeszłego stulecia, kiedy to odkryto na wyspie ropę naftową (było to jedno z pierwszych miejsc, gdzie rozpoczęto wydobywać ten surowiec w rejonie Zatoki). Bardzo szybko pojawili się tu w związku z tym Amerykanie, żeby co nieco "pomóc" lokalnym władzom no i oczywiście własnej kieszeni. Miejsce odtąd stało się jedną wielką platformą wiertniczą ze wszsytkimi tego wadami.
Kiedy w latach 70-tych tworzyły się Emiraty Arabskie, Bahrajn postanowił nie wchodzić do Unii i ustanowić swoje własne Królestwo oddając się pod ochronę USA. Tak oto za jednym zamachem zachowali państwowość i oddali pół terytorium swojego kraju pod teren gigantycznej amerykańskiej bazy lotniczej. Coś za coś.
Wyspa od zachodu połączona jest z Arabią Saudyjską (Khobar) prawie 100-km mostem. Jest to o tyle istotne, że w ściśle muzułmańskim kraju Saudów weekend zaczyna się już w środę wieczór. Dla lokalnych mieszkańców jest to prawdziwy powód do narzekań, ponieważ kiedy wracają w środę z pracy utykają w gigantycznych korkach ulicznych powodowanych przez niezliczone ilości Saudów przyjeżdzających aż z Rijadu i żądnych prawdziwych wrażeń po tytułem kobiety i alkohol.
Teraz kiedy już z grubsza macie pojęcie o tym miejscu zapraszam was w kilka ciekawych miejsc.

To zdjęcie zrobiłem przebywając w jednym z licznych tutaj kompleksów hotelowych, które zaanektowały niemal wszystkie plaże na wyspie. Powaga! Nie ma się gdzie pójść za darmo wykąpać. Ale jak już człowek się skusi i rozstanie się z większością gotówki, którą sobie w dobrej wierze przygotował na przeżycia tygodnia, to zabawa jest całkiem przednia.

Rzut okiem na Zatokę. Fajnie jest mieszkać na wyspie :)

Wygrzawszy się solidnie wyruszyłem pozwiedzać. Z recepcji hotelowej zgarnąłem mapkę lokalnych atrakcji, spakowałem aparat i wsiadłem w samochód. Pierwszą rzeczą jaką postanowiłem zwiedzić było muzeum ropy naftowej. Wiem, pomysł wydaje się cokolwiek szalony, ale do końca łudziłem się, że to przykrywka czegoś zupełnie innego :)
Muzeum znajduje się w "interiorze" i trzeba się go trochę naszukać. Podpowiedź: najpierw należy znaleźć rafinerię.
Historia z muzeum jest dosyć ciekawa. Mimo pierwszych niepowodzeń spotęgowanych 40 st. upałem postanowiłem nie dawać za wygraną i je odszukać. Kiedy wreszcie tam dotarłem zastałem zmknięte drzwi. "No pięknie" - pomyślałem i zabralem się za szukanie jekigoś miejsca, z którego mógłbym złapać dobre ujęcie tego jakże imponującego budynku. Wtem, usłyszałem wołanie i w drzwiach ukazał się "kustosz" dla niepoznaki przebrany w robotniczy drelich. Zachęcony jego otwartym podejściem i bezpłatnym wstępem wkroczyłem do wnętrza najmniejszego muzeum na świecie. Ale za to pod sufit wypakowanego eksponatami.
Kiedy zacząłem się wkręcać w eksponaty, tem sam "kustosz" po mniej więcej 15 minutach grzecznie, acz stanowczo wytłumaczył mi na migi, że jest już 13 i że obiad i żebym już sobie poszedł. Nie ukrywam że bylem zaskoczony. Podejrzewam, że byłem jedynym zwiedzającym, jeżeli nie w tym półroczu to na pewno w kwartale, a mimo to kulturowy zwyczaj lunchu o 13 okazał się nie do zdarcia. Ale miejscówka zaliczona.

Kolejną (największą) atrakcją turystyczną Bahrajnu było na mojej liście Drzewo Życia. Nazwa brzmiała zachęcająco, więc niewiele się namyślając wyruszyłem na poszukiwania. Te okazały się jeszcze trudniejsze. Kiedy potem rozmawiałem ze znajomymi, którzy mieszkają tu już ładnych parę lat ze wstydem przyznawali się jeden po drugim, że nigdy nie odwiedzili tego miejsca. W myślach dopowiadałem sobie, że nic dziwnego, skoro odnalezienie tego miejsca można porównać tylko do trudu odnalezienia sklepu nocnego na Ursynowie.
Samo drzewo niestety rozczarowuje (jak na obrazku).

Bahrajn ma też swoje Zoo dla niepoznaki nazwane "Wildlife Park". Jest nawet przyjemne, chociaż gdzie mu tam do opolskiego! Nie ten rozmiar, nie ten klimat i nie ten inwentarz.

W drodze powrotnej do Manamy można napotkać mnóstwo ciekawych miejsc, jak choćby to (rondo). Zwłaszcza na zachodniej części wyspy.
I tu ciekawa uwaga: przez długi czas zwrot "w drodze powrotnej do Manamy" wydawał mi się oksymoronem. W tym znaczeniu, że Bahrajn jest tak mały, że wydaje się, iż jest tam jedynie jedna miejscowość - Manama. Otóż nic bardziej błędnego. Miast i miasteczek jest tam naprawde sporo. Jak się okazuje łączą się w jedną aglomerację. Za szerzenie takiej herezji o jednym mieście w Bahrajnie już mi się dostało od miejscowych, więc uważajcie.

W Manamie, poza wielkomieskim klimatem urzeka Corniche, czyli deptak wzdłuż morza. Tzn. będzie urzekał, jak go skończą budować. Póki co jako substytut jest tam bardzo przyjemny park.

Bahrajn, ze względu na swoje historyczne wybory oraz wyczerpanie wszelkich złóż jakie posiadał, przez ostatnie lata pozostawał bardzo niedoinwestowany. Koncentrował się przede wszystkim na lansowaniu się na stolicę finansową regionu, zresztą ze zmiennym powodzeniem. Jednak ostatnie alianse strategiczne dokonane poprzez kilka sprytnych posunięć matrymonialnych rodziny królewskiej tchnęły w to miejsce nowe życie. Północna część Manamy to jeden wielki plac budowy - już za parę lat będzie tu coś co nazywa się Financial Harbour i jest naprawdę imponującycm przedsięwzięciem.

Jego pierwszy etap jest już zakończony. Dzięki temu miasto wzbogaciło się o kilka spektakularnych budynków (zwłaszcza po zmroku).

Jak choćby ten, którego nazwy nie wspomne przez przedwczesną jak na mój wiek sklerozę. Dodatkowym smaczkiem tej budowli jest to, że byla ona jednym z bohaterów na Discovery Channel o ekstremalnych budowlach. Zwróćcie uwagę na te wiatraki (jak się bardziej wychylicie w lewo, to pomiędzy wieżami zainstalowane są trzy wiszące wiatraki - dla ciekawskich indywidualne zdjęcia mailem). Teoretycznie jest to jedno z bardziej doniosłych osiągnięć w dziedzinie budowy "zielonych budynków", które mają być przyjazn środowisku naturalnemu poprzez pełną optymalizację zużycia / dzyskiwania energii. Niestety, jeszcze nigdy nei widziałem, aby te wiatraki działały.

A to już klasyczny obrazek z ulicy Manamy. Widok tak mi się wyrył w pamięci, że zrobiłem mu zdjęcie niemal automatycznie.

Nie jest oczywiście prawdę twierdzenie, że rozkwit Manamy rozpoczął się z budową Financial Harbour. Dzielnica dyplomatyczna też ma swój urok nowoczesności.
Tu jeszcze jedna uwaga. Manama ma chyba najbardziej anglosaski (czyt. brytyjski) klimat ze wszystkich miejsc jakie tu odwiedziłem. Ludzie są przyjaźni, alkohol dostępny i nawet taksówki są sprowadzone z Londynu.

No i fotka zza kulis. Ktoś nie śpi aby spać mógł ktoś.

To nie jest pozowane zdjęcie...

Ok. Wiem, że miało być jeszcze o Khobarze, ale tu naprawde nie ma o czym pisać. Poza dwoma trzema aspektami:
1. Khobar jest jeszcze bardziej zaniedbany niż Jeddah, prznajmniej ta część, którą widziałem. Jest to o tyle dziwne, że cała Wschodnia Prowincja przeżywa teraz ogromny rozkwit. Ale naprawde nie miałem czasu zrobić fotek, żeby wam to udowodnić.
2. Wejście do biura w Khobarze miałem naprawdę mocne. Otóż w momencie, w którym wjeżdżaliśmy do garażu podziemnego spadł grad. Znikąd i znienacka. Najstarsi górale, którzy pracują już ponad 20 lat w naszym biurze nie pamiętali gradu w Bahrajnie. Bylo o czym rozmawiać na fajce.
3. Przejazd przez most z Manamy do Khobaru. Wspaniałe wrażenie. Dopiero kiedy zostałem przewieziony zrozumiałem dlaczego tak wielu ekspatów, którzy pracują w Khobarze mieszka w Manamie. Przejazd trwa mniej więcej godzinę (łącznie z obowiązkową kontrolą graniczną w połowie drogi) ale jest niesamowity. Może nawet nie sam dojazd do pracy, ale wyobrażacie sobei powrót z biura, po 8 godzinach za biurkiem, kiedy wsiadacie w samochód, odpalacie swoją ulubioną muzykę i gnając 120 na godzinę widzicie dookoła siebie tylko lazurowe morze jak okiem sięgnąć? Marzenie!

Na koniec w myśl zasady "Post bez zagadki postem straconym" - czekam na propozycje tłumaczenia treści znaku. Nagroda do uzgodnienia.
Do "zaniedługo"
Król Autor
Jak zwykle peesy.
Kochani! Zupełnie wyleciało mi to z głowy i przegapiłem jubileusz bloga! Dacie wiarę? To już rok i ponad 1500 odsłon tej strony! W najśmielszych snach nie spodziewałem się, że dociągnę tak daleko. Ale to przede wszsytkim wasza zasługa. Dzięki za waszą obecność - fajnie jest wiedzieć że czytacie :) Sto lat!
Jak zwykel nie napisałem o tym co zapowiadałem - ale to już powoli staje się znakiem rozpoznawczym tego bloga. Obiecuję relację z targów w Abu Dhabi w następnym wpisie (jest kilka smakowitych fotek!). Poza tym przymierzam się coraz bardziej do tematu szeroko pojętego klabingu w Dubaju, więc trzymajcie za mnei kciuki.
Pogoda bez zmian na lepsze.
Jeszcze raz dzięki za komentarze! Magda - odbiór osobisty to nie to samo co doręczenie :) Kono, repekta.
Byle do jesieni!