Wreszcie mogę wrzucić zaległe posty. Ale najpierw kilka ogłoszeń i podziękowań.
Na początek update pogodowy. Temperatury w dzień sięgają teraz 45-49 stopni w cieniu (między 11-17). Wilgotność jest w normie (około 50%). Za miesiąc - dwa, będzie tutaj 55-59 stopni w cieniu i ani żywej duszy w mieście. Podobno w lipcu i sierpniu wszyscy stąd wyjeżdżają. I wcale im się nie dziwię.
Dziękuję wszystkim za komentarze. Uwierzcie mi, to naprawdę pomaga i dopinguje. Nie ukrywam, że ten blog to dla mnie duże ułatwienie, bo po primo nie muszę słać do was wszystkich e-maili :), a po drugie jestem w stanie przekazać wam kilka rzeczy, które mogłyby mi potem umknąć. Inna sprawa, że jak przyjadę to będę się powtarzał, ale takie rzeczy wtedy łatwiej wybaczyć.
Zatem do rzeczy.
W dzisiejszym poście będzie o mojej wyprawie na plażę i o Burj-Al-Arab, najdroższym hotelu w mieście. Na początek...

... coś z innej beczki. Oto typowy przystanek autobusowy w Dubaju. Klimatyzowany. Patent podobno z Singapuru, ale robi wrażenie. I uwierzcie mi, w środku jest naprawdę znośnie. Problem polega na tym, że autobusy nie funkcjonują tak jak powinny.
Dubaj ma całkiem dobrze rozwiniętą sieć połączeń miejskich. Postanowiłem z nich skorzystać. Spędziłem w tym przystanku ponad 50 minut, zanim złapałem taksówkę. W międzyczasie przejechało blisko 10 autobusów. Nawet się zatrzymały, tyle tylko że kierowca nikogo nie wpuścił, bo autobus był już przeładowany.

No ale ostatecznie dotarłem na plażę. (To niestety nie jest ta za moimi plecami - to zdjęcie jest z dzisiaj).

"Tyle było dni..." To już jest właściwe zdjęcie. Musicie przyznać, że jest całkiem urokliwie. Na plaży byłem w zeszłą sobotę, około 16 i w zasadzie nie było tam ludzi. Podobno najgorzej jest w piątki.
Tu słowo komentarza na temat plażowych zwyczajów. Większość plaż w Dubaju jest publiczna. Reszta należy do hoteli, i można tam wejść, pod warunkiem że się zapłaci od 20 do 500 AED. Jest to całkiem odwrotna sytuacja niż w Abu Dhabi (stolica Emiratów, byłem tam w tym tygodniu - w najbliższych dniach relacja), gdzie nie ma ani jednej publicznej plaży.
Plaże czynne są od świtu do zmierzchu. Na tych płatnych można sobie wypożyczyć parasol (bez niego jest trudno). Właściwie nie ma żadnych ograniczeń kulturowych, poza tym, że nie wolno biegać na golasa. Ale bikini i stringi są ewidentnie w modzie.
Raczej trzeba uważać na swoje rzeczy (dlatego też niestety nie zaryzykowałem kąpieli). Mimo, że na plaży kręci się sporo tajniaków. Jak twierdzi Rajeev, są tam głównie ze względów obyczajowych, ponieważ Policja z zasady traktuje samotnych mężczyzn jak podejrzanych. Rodziny mogą liczyć tutaj na daleko posuniętą wyrozumiałość. Kawalerowie na plaży są podejrzani głównie dlatego, że zwykle są Hindusami i przychodzą na plażę popatrzeć na Europejki. A że sami nie muszą się opalać, więc stoją tak i się gapią.

A to już Burj-Al-Arab. Najdroższy hotel w Dubaju. Jak wspominałem, wieść gminna niesie, że zamieszkały jest w większości przez Rosjan, których stać na herbatę za 50 USD (za samo wejście na teren hotelu płaci się 100 AED) a mimo to przynsi straty.

Jest jednak niesamowity. Zbudowany na sztucznej wysepce ma bardzo nowoczesny kształt. Jak się dobrze przypatrzycie, to zobaczycie w na jego szczycie po lewej stronie talerz, który jest lądowiskiem dla helikopterów.

To zdjęcie pokazuje, oprócz zapierającego dech w piersiach widoku Burj-Al-Arab nocą, ile wspaniałych widoków nie jestem wam w stanie przekazać. To miasto wygląda nocą zupełnie inaczej i jest po prostu kosmiczne. Burj jest dobrym przykładem. Na tym zdjęciu ma kolor fioletowy, ale on się płynnie zmienia zo 10 minut. Po chwili był po prostu tęczowy.
Fotka była zrobiona z bardzo ciekawego miejsca, które nazywa się Dubai Marinad i jest stosunkowo mało odwiedzanym miejscem w dbuaju przez turystów. Z dwóch powodów - jest drogie i mało znane. Ale jest jednym z fajniejszych miejsc jakie tu odwiedziłem.

Jeszcze tylko na chwilę wrócę do Burj. I do mnie. Stoję przed nim. Taki dowód.

Jeszcze tylko na chwilę wrócę do Burj. I do mnie. Stoję przed nim. Taki dowód.

Ten sam Burj, ale fotka zrbiona z Marinadu w dzień. Jak już pisałem wyżej, jest to bardzo fajne miejsce. Takie połączenie hotelu (luksusowe bungalowy) z ogrmonym kompleksem restauracji i klubów oraz częścią sklepową.
Całość jest miniaturką centrum Dubaju. Jest tutaj Deira (ze swoimi sukami - to właśnie częśc sklepowa), Bur Dubai (obecne "centrum" miasta) - część hotelowa oraz miniatura Creeku między nimi, po którym można popływać sobie Abrą.
A to Marinad w środku. Jest tam naprawdę niezły labirynt sklepików. Wszystkie są małe, urokliwe i pieruńsko drogie. Moją uwagę zwróciła promocja sklepu z krawatami, ktory przecenił niektóre modele z 390AED na 250.
Na dzisiaj tyle. Jutro obiecuję pokazać wam odrobinę nowoczesnego Dubaju w postaci przede wszystkim Burj Dubai - przyszłego centrum miasta z najwyższym budynkiem na świecie. Chociaż podobno Arabia Saudyjska postanowiła, że wybuduje dwa razy wyższy. Jego planowaną wysokość podali w milach zamiast w metrach. No zobaczymy.
Do jutra zatem.