piątek, 9 maja 2008

Jeszcze o Deirze...

Elo,

Czekałem na ten piątek z niecierpliwością. Przede wszystkim dlatego, że miał być to dzień. który spędzę na fotograficznym safari Dubaju. Jednak mój przewodnik, Rajeev, musiał polecieć wczoraj do Indii w sparwach rodzinnych i nie będzie go przez cały tydzień. Z tego powodu, musicie się uzbroić jeszcze w cirpliwość, zanim zobaczycie naprawdę niesamowity Dubaj. W tzw. międzyczasie, wrzucam jeszcze kilka fotek Deiry oraz parę zdjęć, które udało mi się dzisiaj zrobić.

Na początek prognoza pogody dla Dubaju. W dzień do 39 stopni w cieniu, wilgotność 85%, wiatr zmienny. W nocy minimalnie do 25 stopni celcjusza. I tę prognozę metodą "wytnij / wklej" można zastosować na cały przyszły tydzień. Raczej nie spodziewają się odchyleń. Tutejsi mówią natomiast, że czuć już że robi się "cieplej". Podobno w lipcu przeciętna temperatura w cieniu to 42-45 stopni. No ale na szczęście w lipcu mnie już tu nie będzie.

Dzisiaj natomiast miałem okazję na własnej skórze przekonać się co to prawdziwy gorąc. Zwykle najgorszą porę dnia spędzam w klimatyzowanym biurze. Dzisiaj natomiast, ze względu na to, że znowu zostałem pozostawiony samemu sobie, wybralem się o godzinie 11.00 na miasto. Po godzinie zrobiło mi się słabo i wsiadłem w taksówkę. Plus jest taki, że wreszcie złapałem trochę przyzwoitej opalenizny. Plus ujemny jest niestety taki, że w standardowych obszrach: twarz + ręcę do łokci. 

No ale do rzeczy.


To jest zdjęcie Deiry, które zrobiłem w czwartek. Po pracy wybrałem się na spacer o zachodzie słońca. Zdjęcie ni ejest najlepszej jakości, ale też nie jest obrabiane w photoshopie. Kolory naprawdę wieczorem są tu niesamowite. Dlatego podjąłem decyzję, że w ostatni weekend wybieram się na Desert Safari (za jedyne 180 AED), pół dnia szalonej zabawy na pustyni wraz z oglądzniem zachodu słońca. Będzie wypas.


Ta fotka przedstawia drugą stronę Deiry i jeden z największych meczetów w całym Dubaju. Słynny przede wszystkim z tego, że ma najwyższą wieżę (minaret?).


N o i przedsmak zachodu słońca na pustyni. Tu zachód słońca nad Creekiem.


I jeszce jedno pocztówkowe ujęcie zachodu słońca.


A to już zdjęcie z dzisiaj. Dwie refleksje:

1. Zwróćcie uwagę na tę łódkę. W sumie to nie jest taki mały statek i jest optymalnie wypakowany towarami. Do tego stopnia, że sternik nie widzi co jest przed łodzią. Dlatego jak się dobrze przypatrzycie, to na dzibie łodzi (na pace) stoi koleś, który informuje sternika czy już kogoś rozjechali, czy ma lepiej celować.

2. Myślałem, że na tych zdjęciach lepiej uda mi się pokazać samą wodę w Creeku. Mimo, że ruch jest tutaj większy niż na Kanale Gliwickim, to woda jest niesamowicie czysta i lazurowa. Najlepiej to widać, jak się konsumuje posiłek w jednej z knajpek nad samym brzegiem Creeku. Byłem pod wrażeniem.


A tak wygląda miejscowe Minsterstwo Finansów. Ciekawostką, którą tylko częściowo udało mi się uchwycić na tej fotce, były tłumy Hindusów. Wogóle masto było dzisiaj niesamowicie zatłoczone (już o tej porze!). Na prawo od tego miejsca (kawałek już widać) jest taki zadaszony plac, na którym z lekko licząc siedziało jakieś 300 osób. I takie grupy można spotkać na każdym kroku. Ciekawy sposób na spędzanie dnia wolnego.

A' propos tłumów, to dzisiaj przemierzając wieczorem Souq, zdałem sobie sprawę, że wyłączając turystów z Zachodu, 90% przechodniów w Deirze to mężczyźni. Hindusi. Co więcej, bardzo często widuję mężczyzn idących ulicą i trzymających się za ręce. Ale to chyba nie to co nam, Europejczykom, automaycznie nasuwa się na myśl.


A to zdjęcie zrobione już w istnym, przewalającym się falami, przeraźliwie gorącym i odbierającym dech żarze słońca. Nie do końca wiem co uwieczniłem na tym zdjęciu, dlatego, że tablica (którą możecie zaobserwować po prawej stronie) nie zawierała żadnych treści. 

Tym samym chciałbym rozpisać konkurs. Co waszym zdaniem reprezentuje ta budowla? Odpowiedzi proszę przesyłać na kartach pocztowych, lub zostawić komentarz.


Jeszcze jeden rzut oka na znaną wam już wszystkim Deirę (obiecuję, że to jedna z ostatnich takich fotek). Ale widok po raz kolejny mnie rozkleił.


No i mały surprajz. Jak już wsiadłem do taksówki, to nie myśląc wiele podałem pierwszą lokację, która mi się nasuneła na myśl. Był to w tym przypadku Mall of the Emirates. Jedno z dwóch największych w Dubaju centrów handlowych. 

Fotka, którą tu widzicie przedstawia słynny na cały świat Ski Dubai, czyli wielką lodówkę na środku pustyni. Jest jedną z większych atrakcji tego centrum handlowego i zawiera ponad 100 metrowy wyciąg narciarski, z prawdziwym śniegiem i temperaturą otoczenia w środku na poziomie -1 st. celcjusza. Madness.


A tak to wygląda z bliska. Niestety nie byłm w środku, bo bałem się nawet zapytać o cenę. Ale jeżeli ktoś jest ciekaw, to chętnie sprawdzę.


Cały kompleks jest przeogromny i jest zbudowany na planie dwóch stycznych okręgów, więc zgubić się jest i łatwo i trudno. Posiada trzy piętra i zwartością przypomina standardowe centrum handlowe typu Zło Te Tarasy, z tą różnicą że reprezentowanych jest tam przynajmniej dwa razy więcej światowych marek.


A to jest zdjęcie fragmentu centrum, które jest dla bardzo bogatych ludzi. Są tam sklepy Gucci, DG, Armani etc. Ma nawet swój oddzielny parking...


... na którym stoją te wszystkie Ferrari. Tu dla smaczku wrzuciłem fotkę rzeczy niezwykle rzadko spotykanej w Polsce, czyli białe BMW. W tych okolicach to raczej standard. Na zdjęciu akurat w wersji 6.


No i dwie fotki moich jachtów.


Ten to mój zdecydowany faworyt!


Wrzuciłem jeszcze tak ad hoc zdjęcie zadaszenia, które jest wzorowane na rozwieszonych żaglach. Ten motyw architektoniczny jest tutaj niezwykle popularny i muszę przyznać, że baaardzo mi się podoba.


No i żeby nie było, że wszystkie te zdjęcia ściągnąłem z Internetu, to postanowiłem pojawić się przynajmniej na jednym. Wybaczcie głupi wyraz twarzy, ale ciągle próbuję rozgryźć ten aparat.

to tyle fotek na dzisiaj. Na jutro mam zaplanowaną wycieczkę na plażę (Hurrrrrraaaaa!), w okolice Dubai Marina i Burj-al-Arab.

To pierwsze to jedyny skrawek lądu w Dubaju nad samym brzegiem morza, który został sprzedany developerom, więc będzie na co popatrzeć. to drugie to słynny, jedyny na świecie siedmiogwiazdkowy hotel. Słyszałem o nim do tej pory tylko dwie plotki: mieszkają tam podobno prawie sami Rosjanie oraz że przynosi straty. Co jest ciekawe, bo herbata tam kosztuje  45 USD.

A zatem do jutra.

Pozdrawiam

środa, 7 maja 2008

Deszcz w Dubaju

Tym razem krotko i bez zdjęć.

Wczoraj w Dubaju spadł deszcz. Co więcej, była to burza z miejscowym gradobiciem. Pomyślałem, że miałem niezłe szczęście, że to zobaczyłem, ponieważ pada w tym kraju tylko dwa razy w roku. Oczywiście, jak każdy początkujący turysta, nie miałem ze sobą aparatu aby to uwiecznić.

Ale prawdziwy szok przyszedł dopiero dzisiaj rano, kiedy odpaliłem lokalne wiadomości w TV. Otóż okazało się, że wczorajszy deszcz byl sztuczny. To jest sztucznie wywołany. Korzystając z dosyć gęstego zachmurzenia tego ranka nad miastem lokalne władze wysłały samoloty, które w niektórych częściach miasta rozsypały jakiś środek chemiczny (najpewniej sole), który wywołał deszcz z chmur.

Bez komentarza.

wtorek, 6 maja 2008

Varia, czyli trip dookoła Creeku

Hej,
Dzisiaj wrzucam zaległe zdjęcia z jednej z moich pierwszych samodzielnych wypraw po Dubaju. Postanowiłem w zeszły piątek, a musicie wiedzieć, że tutaj weekend (czyli dni wolne od pracy) to piątek i sobota (w niedzielę się normalnie pracuje), wybrać się na częściowo pieszy, a częściowo z wykorzystaniem taksówek objazd Creeku.
Cała wycieczka zabrala mi około 4 godzin, ale jak twierdzi Chris, mój szef, zwiedziłem w tym czasie więcej niż przeciętny Expat podczas półrocznego pobytu. Ale do rzeczy...


To pierwsze zdjęcie, które zrobiłem podczas tej wyprawy. Byłem wtedy już po wizycie w Deira City Center, gdzie dokonałem pierwszego chotycznego wpisu na tym blogu. Fotka przedstawia jedno z typowych miejsc gdzie mieszkają Expaci. Nazywa się Deira Marina, jest w stylu śródziemnomorskim z własną przystanią dla ekskluzywnych jachtów (niestety zdjęcia z jachtami mi się nie zapisały - nie wiem czemu - cholerny Nikon).


Żeby tego było mało, na terenie tego osiedla jest jedno z wielu miejscowych pól golfowych. Akurat kiedy tam byłem odbywał się turniej Audi Quattro, więc nie mogłem wejść na samo pole i pstryknąć kilku naprawdę ciekawych zdjęć.


Jeden z pierwszych dołków. Kolo przygotowuje się do putta.


A to jest jedna z nagród w tym turnieju. Drugą był nowy Audi Q7. W kolorze miedzianym. Miodzio.


A tak wygląda treningowy drive (miejsce gdzie trenuje się uderzenia rozpoczynające każdy dołek).


No i żeby nie było, na takim turnieju trzeba się odpowiednio pokazać. Ciekawe tylko, czy to furka mieszkańca osiedla, czy ktoś wpadł na golfa...


A to miejsce na tym osiedlu, z którego łapałem taksówkę. Obiecałem, że na temat furek, jeszcze coś ciekawego napiszę, więc na razie bez komentarza.


To jest wnętrze jednego z mniejszych centrów handlowych w Dubaju. Jest zlokalizowane na samym południu Creeku (Creek to w zasadzie taka wąska i długa kiszka, która w penym momencie się po prostu kończy). Jest tam za to bardzo duży salon IKEA. Swoją drogą to coś czuję, że aby zaspokoić ciekawość żeńskiej cześci czytelników tego blogu, będę musiał jeszcze udokumentować co ciekawsze centra handlowe. Niektóre robią naprawdę piorunujące wrażenie. Np. jedno z największych to Ibn Battuta. Składa się z 5 części, gdzie każda jest w stylu innego regionu: Arabii, Chin, Indii i dwóch, których nie pamiętam. Ale nie będę uprzedzał wydarzeń...

A tu już północna część Creeku, po jego wschodniej stronie na wysokości Deiry, czyli mniej więcej tam gdzie mieszkam (tylko po drugiej stronie). Wpadłem zobaczyć Muzeum Dubaju (za jedyne 3 dirhamy!), które jest niesamowite. W całości jest zlokalizowane w podziemiach, jednak światło tam nie pozwala na robienie fotek. Są tam naprawdę ciekawe instalacje opowiadające o początkach Dubaju, jego historii i osiągnięciach. Prawdziwy "Must See" w Dubaju.


To jest wejście do podziemii Muzeum.



Samo muzeum jest zlokalizowane w historycznym forcie Dubaj, który sam w sobie jest dosyć imonujący.


Na dziedzińcu fortu wzięli i postawili łódkę. Swoją drogą, to na każdym kroku czuć, że Dubaj to przede wszystkim miasto portowe.


A to jest coś co mnie zaskoczyło. Ta część miasta nazywa się Heritage ("Dziedzictwo") i przylega do muzeum od jego południowej strony. Jak sami możecie zauważyć, to typowa architektura żywcem z filmu "Lawrence z Arabii", tyle że odnowiona.


Kiedy robiłem to zdjęcie, była jakaś 14.00. Nie wiem, czy to zasługa pory dnia, czy lokalesi mają tam zakaz wstępu, w każdym razie wiało pustką. Cała ta stosunkowo nieduża "dzielnica" "oblewa" dookola plac jednego z szejków Dubaju. Oficjalnie jest ich trzech. Ale więcej napiszę na ten temat, jak obfotografuję ich 'hawiry'.



To raczej nieudane zdjęcie posiadłości jednego z nich. Kompletnie nie oddaje jej rozmiarów, ani tego, że jest całkiem udanym połączeniem starej i nowoczesnej architektury. Obiecuję to nadrobić.


Jak już pisałem wcześniej, Dubaj to prawdziwy tygiel kulturowy. Jest tu mnóstwo ludzi różnych nacji, z czego na oko 90% to Hindusi (wyliczenia nie mające pewnie pokrycia w faktach, ale jedno jest pewne - na ulicach definitywnie dominują). Dlatego niespecjalnie mnie zdziwił fakt, że w publicznych parkach Deiry (i wokół Creeku) nie rzuca się freesbie, nie kopie piłki ani zośki tylko gra się w krykieta. 

Tu mi się przypomina jeszcze jedna ciekawa rzecz jaką widziałem przemierzając poraz kolejny Souqi (jeszcze o nich nie pisałem, w najbliższych dniach pokaże wam co to jest). Otóż było już grubo po zmroku i szwędałem się z iPodem po wąskich uliczkach handlowych Souqów, kiedy nagle zobaczyłem niemały tłum przed jednym ze sklepów. Byłem pewien, że to kolejna z popularnych tutaj wyprzedaży pod tytułem pralka za 1 dirhama, bo czyścimy magazyn, ale tłum był zbyt duży nawet jak na taką okazję. Z bliska okazało się, że stoją tam sami Hindusi (co jeszcze nie było takie dziwne, w końcu statystycznie jest to możliwe). Po prostu stali tak grupą około 30-40 osób i wpatrywali się w 25 calowy telewizor na wystawie, w którym leciała właśnie jakaś transmisja z międzynarodowego meczu w krykieta z udziałem reprezentacji Indii. Ciekawe czy Polska też stanie w czasie Euro. (A'propos. Mój szef jest Niemcem, więc jesteśmy już ustawieni na oglądanie meczu 8 czerwca z Niemcami. Będę wtedy w Bahrajnie, ale powiedział, że specjalnie wykombinuje jakiś wyjazd służbowy i do mnie wpadnie.  Leo, nie zawiedź!)


Ta fotka to Deira widziana z drugiej strony Creeku. Po prawej stronie widać dwa niskie budynki, z których ten dalej od Creeku to mój hotel. Bez szaleństwa, co?

Ale zdecydowanie ważniejsze na tym zdjęciu jest to co jest niewidoczne. Otóż jak bardzo zbliżycie się do monitora, albo po prostu ściągniecie to zdjęcie to zobaczycie przystań takich małych drewnianych łódek. To tak zwane Abra. Wodne taksówki na Creeku za 1 dirhama. Generalnie jest tu problem z mostami, więc na tej wysokości jest to najszybszy sposób na przedostanie się na drugą stronę...


...dlatego nie myśląc wiele czym prędzej wsiadłem na taką łódkę. Wrażenie jest przednie. To zdjęcie jest zrobione właśnie z takiej łódki jak ta, którą widzicie na zdjęciu.



A to kolejne zdjęcie z cyklu "Z mojego balkonu...". Jest dla mnie o tyle ciekawe, że zrobiłem je po tym jak wróciłem do hotelu, zdrzemnąłem się dwie godziny i wyjrzałem przez okno. Uwierzcie mi, to nie są jeszcze prawdziwe godziny szczytu w Deirze. Po zmroku jest prawie dwa razy gęściej.

I to tyle z tej wyprawy. Następny wpis pojawi się około piątku (chyba że wcześniej uda mi się pokusić się o kolejną wyprawę do Souq-ów, ale najpierw muszę obczaić jak robić zdjęcia tym aparatem przy słabym świetle), bo w piątek rano jestem ustawiny z Rajeevem (RSC dla Emiratów, którego szkolę), na safarii fotograficzne w dubaju. Więc uzbrojcie się w cierpliwość i  przygotujcie zakąski - będzie ostra jazda wizualna.

Na deser krótki news, który usłyszałem w TV Dubai. W 2008 roku Dubaj spodziewa się przyjąć 7 milionów turystów. W 2010 będzie ich już 10 milionów. Dlatego muszą rozbudować bazę do około 500 hoteli w 2010 roku (!). W jednym mieście! W tej chwili Dubaj dysponuje 46 000 miejsc noclegowych w hotelach w całym mieście.

Żeby tego było mało, w 2012 chcą uruchomić Dubai Spaceport. Jedna z tutejszych firm chce wybudować na pustyni pole startowe i wydzierżawić od Virgin Galaxy samolot, który może wystartować z ziemi i wyjść na orbitę. 

Koszt takiej wycieczki nie jest duży... Należy wpłacić 170 tysięcy dolarów zaliczki, plus rezerwacja za miejsca za 20 tysięcy dolarów (miejscówka taka). Ale zastrzegają, że do tego czasu koszty mogą wzrosnąć i spodziewają się, że taka jednodniowa wycieczka w kosmos może zmknąć się już w cenie 250 000 USD. Cóż, wreszcie dojrzałem do zainwestowania w świnkę-skarbonkę.

Pozdruufki.

poniedziałek, 5 maja 2008

Zapraszam na spacer z pracy do hotelu

Tak jak obiecałem zrobiłem dzisiaj kilka fotek. Z góry przepraszam za jakość, ale był już wieczór, a tego aparatu trochę nie czaję.

Pozwólcie zatem, że zabiorę was ze sobę na spacer z pracy do hotelu...


Oto widok na jedną z "kempek" biurowców w dzielnicy Deira. Pierwszy wieżowiec z lewej to Al Reem Tower - budynek mojej pracy. Właciwie to jest taki prawdziwy początek dzielnicy wieżowców. Jest to widok od strony północno-zachodniej - większość biurowców w Deirze ciągnie się na południe.


Tu widać dwa ciekawe budynki. Ten niższy po prawej to jeden z czterech Sheratonów w Dubaju. Ten nazywa się akruat Sheraton Deira Creek, w odróżnieniu np. od Sheraton Deira, który znajduje się niecały kilomter dalej. Ten wysoki budynek to biurowiec National Bank of Dubai. Jeden z bardziej znanych biurowców w tym mieście. Z tego ujęcia tego nie widać, ale jego zachodnio-płudniowa ściana jest cała oszklona, wypukła i wygląda jak wieli żagiel słoneczny.


Tu chciałem wam dać przedsmak przyszłych atrakcji. Tak, tam dalego widać najwyższy budynek świata w budowie. Oryginalnie miał mieć 800 metrów wysokości, ale z tego co słyszałem jeszcze się nie zdecydowali czy ostatcznie nie będzie wyższy. Jest w samym środku "dzielnicy" Business Bay i niesamowicie góruje nad krajobrazem (to jakieś 6-7 kilometrów w linii prostej z miejsca, z którego robiłem to zdjęcie). Jego widok naprawdę powoduje, że przechodzą mnie dreszcze. Miałem już okazję zobaczyć go z bliska jadąc taksówką. Szacunek.


Tak wygląda właściwa droga do hotelu wzdłuż Dubai Creek. Po prawej widać dosyć rozpoznawalne Deira Towers.


Za około 100 dirahmów można wybrać się w rejs po Creeku. Jeszcze się nie skusiłem, ale zapowiada się ciekawie.


To, jak sama nazwa wskazuje, jest budnek władz miejskich w Dubaju. Wmurowana tablica mówi o tym, że został przebudowany aby upamiętnić przekazanie kluczy do miasta przez królową Elżbietę II w 1979 roku.


To jest lokalna ciekawostka. Po całym mieście są rozsiane rzeźby wielbłądów. Postanowiłem zacząć je kolekcjonować.


Wielbłąd numer 2. Inną ciekawostką jest to, że mają tutaj całkiem spory tor do wyścigów na wielbłądach. Postaram się tam kiedyś wybrać i udokumentować. Jestem pewien, że ten sport wygląda cokolwiek zaskakująco.


Przy nabrzeżu Dubai Creek stoi kilka takich efektownych łódek-restauracji. Aby skorzystać z przyjemności zjedzenia tam kolacji, trzeba przygotować kolejne 100 Dirahmów.


I tu zaczyna się naprawdę robić ciekawie. Im dalej na północ wzdłuż Creeku, tym dzielnica ma bardziej etniczny charkter. Mniej więcej w połowie drogi z pracy do hotelu zaczyna się część portowa, gdzie przybijają takie ledwo pływające statki, które wzdłuż brzegu dopływają nawet do Indii. Wyładowują cały swój towar na nabrzeże. Jest tam wszsytko: od towarów spożywczych, przez akcesoria samochodowe i używane samochody po stalowe rury. Szoking.


Po robocie.


Tych towarów jest naprawdę sporo...


...i czasem są naprawdę dziwne...


...bardzo.


Cywilizacja zachodnia zaadoptowana.


Na temat furek jakie tutaj jeżdżą pojawi się napewno osobny post. W każdym bądź razie, ciekawostką jest to, że policja jeździ tutaj tylko beemkami piątkami i merolami. Wogóle policja to też jest ciekawy temat. W dzielnicy w której miszkam, zasadniczo poruszanie się samochodami jest sportem ekstremalnym. Nie tylko dlatego, że dają tu prawo jazdy praktycznie wszytkim i na ulicach jest hardcore, ale głownie dlatego, że piesi są tutaj wszędzie. Z tego powodu tworzą się niesamowite korki i zatory. Czasem jak obserwuję z balkonu radiowozy, to pełnią bardzo ciekawą rolę. Zamiast jak w Polsce z miejsca wlepiać mandaty i ciągać kierowców po sądach, są takimi przetykaczami ruchu ulicznego. Wjeżdżają w najbardziej zakorkowane zaułki i przepychają ruch. Pełny respekt.


No i wejście do mojego hotelu. Z szacunku za ten internet nie zrobiłem zdjęcia budynku jako całości.

I to tyle spaceru z pracy do hotelu. Mam do was prośbę. Dajcie czasem znać w komentarzach że tam jesteście po drugiej stronie. To pomaga.

Pozdruffki. Wkróte wrzuce kolejny materiał.