czwartek, 5 czerwca 2008

Desert Safari

Hejka,

Na początek wielkie sorry za opóźnienie. Niestety przeprowadzka do Bahrajnu spowodowała, że mam trochę mniej czasu na blog. Głównie dlatego, że to już ostatnie tygodnie mojego pobytu tutaj, zatem presja na wyniki ciągle rośnie.

Bahrajn jest nieco inny niż Dubai, ale w szczegóły wprowadze was w następnym (ostatnim) wpisie ze słonecznego Bliskiego Wschodu (w cieniu 47 ostatnio).

W tzw. międzyczasie chciałbym was zapoznać z moją wyprawą na pustynię w Emiratach. Otóż wspólnie z jednym z pracowników Aon ME, Timem Daviesem (Aon Mergers & Acqusitions Group) i jego rodziną wbraliśmy się na Desert Safari, które składałos się z dwóch częśći: dune bashing, czyli przejażdżka po pustyni samochodem terenowym oraz wieczorne atrakcje w obozowisku na pustyni. Wybaczcie, że zamieszczam zdjęcia jedynie z pierwszej części, ale druga była dosyć uboga we wrażenia, więc nie było czego komentować.

Do rzeczy zatem.


Dojazd na "miejsce" to dobra godzina drogi samochodem. Całość imprezy jest zorganizowana w ten sposób, że firma, która świadczy tego typu usługę, oddaje do dyspozycji samochód z kierowcą, który odbiera posażerów z miejsca zzmieszkania.

Niestety ze względu na fakt, że załapałem się na tę przygodę w ostaniej chwili, musiałem dotrzeć do domu Tima taksówką przez prawie cały Dubaj, tylko po to, aby mnie z tamtąd odebrali.

W każdym bądź razie, zdjęcie powyżej przedstawia widok jaki ukazał si ęmoim oczom po dotarciu na tzw. punk startowy, gdzie zjeżdżają się grupy wycieczkowe. A jest ich naprawdę sporo. Tylko od naszego organizatora było 12 samochodów z uczestnikami.


Plan imprezy jest taki, że pierwsza część obejmuje tzw. dune bashing, czyli jazdę samochodem terenowym po wydmach pustyni. Na zdjęciu powyżej, możecie zauważyć, że chętnych na tę imprezę jest naprawdę sporo.

W dniu, kiedy brałem udział w tym przedsięwzięciu, równolegle startowały samochody z przynajmniej trzech firm.

Ten obrazek pochodzi z nieco późniejszej pory ale pokazuje jaką frajdę turystyczną daje pustynia. Po pierwsze można wybrać się na nią (tak jak my) z doświadczonym kierowcą, lub pi prostu wynająć sobie quada wraz z przewodnikiem.

Wynajęcie samochodu, tak aby samemu spróbować swich sił na pustyni, wymaga odbycia specjalistycznego kursu.


Nie mogłem się powstrzymaćm aby zrobić to zdjęcie. To jest "pustynny wychodek" w bazie tuż przed rozpoczęciem właściwych atrakcji. 

Niestety byłem zmuszony go odwiedzić. Uwieżcie mi, że korzystanie z niego w totalnych ciemnościach (po wejściu do środka) to nie lada sztuka. Oczywiście później dowiedziałem się, że można tam sobie włączyć światło, ale było już po przysłowiowych "ptokach".


No i jedno z pierwszych zdjęć zrobionych z samochodu. Miałem to szczęście, że siedziałem na przednim siedzeniu obok kierowcy, wieć moje wrażenia, były zdecydowanie najlepsze.

Tu słowo komentarza na temat pojazdów którymi się poruszaliśmy. Otóż z rozmowy z kierowcą wynika, że najlepszym samochodem off-road na tego typu imprezy jest Toyota Landcriuser. Nie jakieś tam Jeepy czy nie-nie-wiadomo-co. Ten samochód jest w stanie pomieścić do 8 osób i ciągle będzie miał najlepszy stosunek wagi do mocy silnika. Więc jeżeli ktoś z was rozważa kupno samochodu terenowego to jest to zdecydowanie najlepszy wybór. Ewentualnie Volksvagen Tuareg. Podobno świetnie sprawdza się w terenie.


A tu możecie zobaczyć, jaka to frajda z jazdy po wydnach. Kierowca był naprawdę doświadczony, więc pokazał nam to i owo. Ale nigdny nie zampone zjazdów z 50m wydm w dół!


Takich jak ten!


I ten!


Czasami oczywiście zdarzały się spokojne odcinki.




Oczywiście na pomysł, aby zrobić filmik zamiast pstrykać foty wpadłem dopiero na sam koniec.



No i pustynia.

Będąc jeszcze całkiem świeżo po lekturze filmu Oliviera Stone "The Doors" o tym słynnym "rockowym" zespole, i mając w pamięci fragment filmu, który mówi o tym, że warto od czasu do czasu zgubić się na pustyni, moje oczekiwania były całkiem spore.

I nie zawiodłem się. Pustynia to naprawdę magiczne miejsce. Mimo, że horyzont jest niezmienny, można gapić się w niego godzinami.


Jak choćby to zdjęcie. Przyznajcie sami, że panorama jest dosyć wciągająca...


No i próba artystycznego zdjęcia zrobionego za pomocą turystycznego apratu Nikon. Mam nadzieję, że chociać w minimalnym zakresie fotka ta oddaje moje zauroczenie tym miejscem.


No i na koniec wyruszyliśmy w blisko 45 minutową przejażdżkę na miejsce obozowiska. Wybaczcie, że nie zamieszczam żadnych fotek z tego miejsca, ale robiłem je jedynie telefonem, i nie są najlepszej jakości.

W każdym razie na miejscu były różne typow atracke turystyczne, w  rodzaju 5 minutowa przejażdżka na wielbłądzie, puszka Heinekena za 2 USD, shisha za friko (ale tylko jabłkowa), obiad z grilla no i taniec brzucha. 

Muszę przyznać, żę na tę ostatnią okazję czekałem z dużym zainteresowaniem. Niestety, ku mojemu zaskoczeniu zamiast smukłej tancerki pojawił się niespodziewanie panna, która miała wszelkie predyspozycje do belly dancing. BIG belly dancing. Jej brzuch przypominał mięsień "piwny", którego mogliby pozazdrościć niejedni sportowo zorientowani męszczyźni w Polsce. W pewnym momencie zaczęło wydawać mi się, żę jest to pewnego rodzaju oszustwo, ponieważ większość sztuczek była wykonywana z przyrządami, które w ten czy inny sposób miały uwypuklać zdolności tancerki związane z jej narzędziem pracy. Jednak jej walory w moim przekonaniu w zbyt dużym stopniu pozwalały jej utrzymywać kij w bezruchu w miejscu, które wymaga od przeciętnych kobiet zdecydowanie więcej wysiłku.


No i pozwoliłem sobie wtrącić zdjęcie zachodu słońca na pustyni. Problem z tym ujęciem miał dwa wymiary. Po pierwsze zachód słońca trwa niemiłosiernie krótko na pustyni na tej szerokości geograficznej. Człowiek ma wrażenie, że słońce po prostu spada ku horyzontowi.

Zatem w tak krotkim czasie, dostosowanei ustawień "półprofesjonalnego" aparatu wymaga sporo refleksu. Zatem jest to najlepsze zdjęcie jakie udało mi się zrobić, w kategorii "zachód słońca na pustyni".

I to tyle na dziś. Myślę, że będę mógł dokonać co najwyżej jeszcze jednego wpisu, w którym pokaże wam Bahrajn. Nie wiele jest do pokazywania, ale to co jest, wydaje się być dosyć ciekawe.

Zatem, do następnego razu!

poniedziałek, 26 maja 2008

Dubaj, jakiego wam jeszcze nie pokazywałem

Hej,

to najprawdopodobniej przedostatni post dokonany w al Khaleej Hotel w Dubaju. W środę wylatuję do Manamy w Bahrajnie. Podobno hotel który mam zarezerwowany ma regularny (płatny) dostęp do internetu w pokojach. Zobaczymy.

A'propos. Obecna zwłoka w korespondencji wyniknęła znowu z niefrasobliwości hotelu, który mnie gości. Od zeszłego czwartku, wzorem sytuacji sprzed kilku tygodni, internet nagle zgasł. Trochę mnie to zdołowało. Na tyle, że dzisiaj już nie wytrzymałem, poszedłem do baru piętro wyżej i (głównie gestami) zapytałem, gdzie tu jest router sieciowy. Po udanym resecie dokonanym własnymi ręcami, wróciłem do żywych.

No ale. Czas zacząć, bo sporo jest dzisiaj do opisania. W tym poście zabiorę was na krótką wycieczkę po miejscówkach w Dubaju, które są nico inne od tych, które pokazywałem wam do tej pory. Inne głównie dlatego, że bardzo mocno promowane przez miasto. Fotki raczej nie są poukładane chronologicznie, bo są zdjęcia, które zbierałem przez ostatnie kilka tygodni. Powiem wam, że bardzo trudno bylo je wyselekcjonować. Starałem się wybrać te bardziej reprezentatywne.



Na początek mały konkurs (znowu...). Co przedstawia to zdjęcie? (I nie chodzi o budynek). Zastanówcie się przez chwilę, odpowiedź na końcu posta.


Ok. Do rzeczy. To jest jedna z zaległych fotek. Jest to najbardziej znany (turystycznie) meczet w Dubaju. Nazywa się Jumeira Mosque i jest jedną z pierwszych miejscówek, do których zabiera się turystów. Jest też jednym z niewielu, które niewierni mogą zwiedzać. Nie odważyłem się.


Oto ja (w tej samej pozycji co na większości zdjęć - dokonałem tego nie używająć Photoshopa!) na słynnej Palm Jumeira, czyli sztucznie usypanej wyspy w kształcie wielkiej Palmy. Całość jest ciągle w budowie. Miejsce, w którym stoję to "pień" wyspy, jedyna obecnie zamieszkana jej część. Okolica jest bardzo luksusowa i zapewne niezwykle droga. Głównie dlatego, że ostateczny koszt tej inwestycji ciągle nie jest znany. 

Tutejsi budowniczowie mają sporo problemów z podmywaniem wyspy przez wodę i chyba jeszcze tego problemu do końca nie rozwiązali. Nie przeszkadza im to z pompą ogłaszać daty otwarcia jednego z największych hoteli w Dubaju, który jest zlokalizowany na samym szczycie palmy, na sierpień 2008. Ciekawe.


To zdjęcie też bylo zrobione na palmie, tyle że z widokiem na wschodnią część wybrzeża (w tle widać Burj-Al-Arab). 

Musicie wiedzieć, że nie jest to jedyna taka szalona inwestycja związana z usypywaniem sztucznych wysp. Oprócz Palm Jumeira mogliście zapewne słyszeć o sztucznym archipleagu "The World", który składa się z wysepek w kształcie kontynentów.

Ale apetyt rośnie w miarę jedzenia, dlatego już rozpoczęły się prace przy usypywaniu dwóch kolejnych palm: Palm Jabel Ali (zachodni kraniec miasta) i Palm Deira (wschodnia część miasta, czyli tam gdzie mieszkam). Ta druga jest już całkiem zaawansowana - miałem okazję ją zobaczyć podczas ostatniego spaceru wzdłuż zatoki po Deirze. 

Jedno jest pewne - komuś palmą się odbija.


A to już jest zdjęcie z cyklu "Wieżowce i my". Pisałem wam wielokrotnie, że wieżowców buduje się tu już chyba w setki. Wszystkie zlokalizowane są w swojego rodzaju "kępkach".

Ta tutaj to Dubai Marina, jedyny skrawek nad morzem w całości oddany do dyspozycji developerom. Jest to ogromny kompleks mieszkalno-biurowy z niesamowitą przystanią jachtową kilka kilometrów na zachód od Palm Jumeira. 


Kiedy pojawiłem się tam poraz pierwszy, poprostu mnie zatkało. Przynajmniej z trzech powodów. Po pierwsze, zaraz po wyjściu z taksówki nagle znalazlem się w prawdziwej dżungli niesamowicie wysokich wieżowców.

Po drugie, fakt, że ponad połowa z nich jest ciągle w budowie potęguje wrażenie obcowania z czymś niesamowitym. To trochę tak jakby znaleźć się na placu zabaw jakiegoś szalonego architekta.

Po trzecie, są tam niesamowite jachty, a cała przystań jest dookoła opasana niezwykle urokliwym deptakiem z niezliczoną ilością barów i kawiarenek. Niestety nie byłem tam po zmroku, ale z relacji wiem, że naprawdę warto.


To jest ujęcie zachodniej części Mariny. Kosmos.


A to kilka budynków w jej zachodniej części. Zwróćcie uwagę jak one są gęsto usadowione. Na tym zdjęciu być może tego nie widać, ale każdy z tych budynków ma przynajmniej 250m wysokości. Dwa i pół boiska! I tak koło siebie. Trudno to opisać.


A to już "centrum Dubaju". Jest to jeden z wieżowców w tzw. Dubai International Finance Center District. Kolejna z "kępek". Przy czym ta ma w stanowić w nieodległej przyszłości właściwe centrum biurowo-konferencyjne Dubaju.

Budynek na tym zdjęciu znajduje się pomiędzy właściwym DIFC (o którym za chwilę) a Emirates Towers - (właściwym) siedmiogwiazdkowym hotelu w Dubaju.


To jest ujęcie dzielnicy DIFC od strony wschodniej. Jak widzicie ciągle w budowie. Po mojej prawej ręce znajduje się Burj Dubai, najwyższy wieżowiec świata w budowie. Zobaczycie go za chwilę.


Ups. To nieoczekiwany atak ze strony blogspot, które po raz kolejny wrzuciło to zdjęcie nie w tej kolejności co chciałem. Oto ja w Dubai Marina. Powinno być wyżej.

Już widzę te wasze szydercze uśmiechy - Popatrz! Na każdym zdjęciu jest w tym samym ubraniu! 

...i od razu wyjaśniam. Jest to mój komplecik, który miałem na sobie 3 razy w ciągu 4 tygodni. Niefart jest taki, że akurat wtedy robiono mi zdjęcia. Trochę obciachowo, ale co zrobić.


No i Emirates Towers. Imponujące co? Wydaje mi się, że to jest też jeden z bardziej rozpoznawalnych budynków w mieście. Przynajmniej bardzo mocno jest promowany.


Jeszcze raz ET z perspektywy kompleksu DIFC.


No i ja w moim opatrzonym już stroju przy fontannach tuż przy wejściu do ET.

Tu mała dygresja. Jak na pustynny kraj, Dubaj ma dosyć rozrzutną gospodarkę wodną. Fontanny w takich miejscach jak to, są praktycznie na każdym kroku. Czasem są typowymi fontannami, czasem wodospadami, a najczęściej po prostu ozdonymi strumykami lub wielkimi połaciami szemrającej wody. Jest to chyba jedna z najprzyjemniejszych rzeczy w tym mieście.


No i samo DIFC. Dlaczego tyle o nim piszę? Z kilku powodów. Po pierwsze jest zlokalizowane w samym centrum Burj Dubai (to jest także nazwa całej tej dzielnicy - tak, taksamo jak tego wieżowca).

Po drugie, jest to niezwykle urokliwe miejsce. Nie charakteryzuje się wysoką zabudową, ale jest to za to bardzo rozległy kompleks biurowy z rozlicznymi kawiarniami, księgarniami, ławeczkami i strumykami. Miodzio.

Po trzecie, mieści się tam drugie biuro Aon Middle East LLC. W zeszłym tygodniu przeprowadziła się tu cała czapka regionu, łącznie z moim szefem. Niezłe miejsce na biuro, co?

No i po czwarte: DIFC to jest ciekawy pomysł.

Nie wiem czy już wam o tym pisałem, ale Dubaj ma bardzo interesujący system zachęt dla inwestorów. Po pierwsze nie ma w tym Emiracie podatku dochodowego od osób fizycznych. Ale nich was to nie zwiedzie, bo odbijają to sobie w całej masie podatków lokalnych.

Żeby tego było mało, w całym mieście jest pełno wolnych stref ekonomicznych różnego rodzaju. Największą jest Jabel Ali Free Zone, która jest kawałkiem lądu, na którym nie płaci się ceł i co najważniejsze, firmy zagraniczne mogą tam zakładać swoje przedstwicielstwa bez konieczności wchodzenia w partnerstwo z lokalnymi podmiotami. Oznacza to przede wszystkim, że można tam z miejsca założyć firmę mając działalność poza granicami Emiratów i cieszyć się przwdziwą swobodą gospodarczą i minimalnym fiskalizmem. Ograniczenie jest tylko jedno - nie płaci się ceł i podatków, dopóki robi się interesy z innymi firmami w tej strefie.

Ten sam pomysł został przeniesiony na działalność poza handlową. I tak można spotkać w Dubaju takie centra biurowe jak Media City (mają tu przedstawicielstwa wszystkie największe światowe media), Internet City (telekomy) czy DIFC (instytucje finansowe).

Te strefy ekonomiczne są trochę poza prawem. Rządzą się własnymi przepisami podatkowymi i, co równie ciekawe - wizowymi. Są to magnesy, mające przyciągać specjalistów z całego świata. Dlatego cały zarząd regionu przeniósł się właśnie do DIFC.



A to ujęcie otoczenia DIFC. W pobliżu znajdują się przynajmniej dwa ogromne parki z kortami tenisowymi i innymi boiskami.


A to ujęcie na zachodnią część DIFC. Jak widzicie w budowie. Tu akurat wieżowiec Virgin. Jak się dobrze przyjżyce zdjęciu, to zobaczycie, że na budynku są takie małe czerwone tablice, pokazujące aktualną wysokość budynku. W tej chwili 250m.


Jeszcze jedno zdjęcie DIFC od strony zachodniej. Plac budowy.


No i Burj Dubai. Fotka zrobiona z samochodu, ale pomoże wam uświadomić sobie jak ogromny jest ten budynek. Te wieżowce w jego otoczeniu mają około 200-300 metrów wysokości. Uwierzcie mi, że na jego widok ciarki przechodzą po plecach.

Sam Burj jest umiejscowiony w (jak już pisałem wcześniej) przyszłym Downtown Dubaju. Wokół niego buduje się równolegle Mall of Dubai, rzekomo największe ( w tym momencie) centrum handlowe Dubaju. Przynajmniej do czasu, kiedy nie zakończą budowy Mall of Arabia, na zachodnim krańcu miasta. 

I tu jeszcze jedna dygresja. Prawie wszsytko jest tu reklamowane jako naj- (zwykle największe). Czasem wygląda to ciekawie, bo jadąc obwodnicą Dubaju, mija się po obu stronach drogi giantyczne bilboardy, mówiące że już wkrótce w tym miejscu powstanie np. największy tor wyścigowy na świecie. Najlepsze jest to, że oni się nie tylko chwalą. Oni rzeczywiście to budują.


No i namacalny dowód mojej obecności w tym miejscu. Brrr...

I w tym miejscu jeszcze jedna dygresja. Rozsądnie myślący człowiek by się zastanowił, po co oni tyle tego budują naraz, i czy to się sprzeda? Otóż uwierzcie mi - prawie wszystko jest tam już sprzedane. I to na pniu. Mowa przede wszystkim o powierzchniach biurowych. Ceny są miejcami kosmiczne, a mimo to, wszędzie widać reklamy: Zainwestuj z nami - zwrot w wysokości 160% w pięć lat. Niewiarygodne. Wniosek niestety jest taki, że warto było ty być pięć lat temu z odrobiną gotówki. Teraz można by było już być milionerem. Da się.

I ciekawostka dla Warszawiaków. Wiecie ile tu kosztuje dom na osiedlu willowym z 4 sypialniami (piętrowy) w stanie "do zamieszkania?". Na jednym z najnowszych i najbardzej luksusowych osiedli cena sięgnęła 2 mln AED, czyli około 1 350 000 PLN. Czyli ceny nieco większego apartementu w Warszawie. Powiem wam, nie ma się nad czym zastanawiać.

To tyle. Jeżeli zdążę się jutro sprawnie spakować, to postaram się zdać wam realcję z mojego Desert Safari. U-uu. ale się działo.

Bis dann.

*Odp.: ta palma to uroczy przekaźnik telefoni komórkowej. W pobliżu jest Burj-Al-Arab, więc nie mógł to być zwykły maszt :)

środa, 21 maja 2008

Abu Dhabi

Cześć

Dzisiejszy wpis, jak sama nazwa wskazuje, będzie o wycieczce do Abu Dhabi. Ale zanim przejdę do przysłowiowego "mięsa" kilka uwag i komentarzy.

Przepraszam wszystkich za opóźnienie w relacji (ukłon w stronę Kolana - dzięki za komentarz), ale właśnie minął półmetek mojego pobytu tutaj i coraz częściej jestem w sytuacji BYĆ albo MIEĆ. W moim przypadku MIEĆ czas lub BYĆ w niedoczasie. Czas ucieka, a projekt rozgrzebany. Do tego dochodzi jeszcze kilka drobnych zaległości z Warszawy (tu ukłon w stronę Janusza S. - mam nadzieje że podejdziesz z wyrozumiałością do dzisiejszego wpisu :) ).

Jak już wspominałem ostatnio robi się coraz goręcej. Nawet autochtoni to potwierdzają. W regionie szaleją trzęsienia ziemi, cyklony, ulewy... Ale jakimś cudem wszystko to omija Bliski Wschód. Nie ma szans na żadne opady... Chyba że znowu coś zestrzelą.

No i zwyczajowa uwaga. Sorry za jakość zdjęć. Ale tym razem I mean it. Jak typowy amator nie wziąłem ze sobą aparatu, więc wszystkie zdjęcia są robione telefonem. Żeby tego bylo mało, nie wziąłem ze sobą paszportu, co zmusiło mojego szefa do jazdy zgodnie z przepisami swoim Masserati Quatroporte (400 KM). Więc już się nasłuchałem za swoją zapominalskość.

No dobra. Abu Dhabi.

Abu Dhabi jest miastem - stolicą Emiratu o takiej samej nazwie, a także stolicą całych Emiratów. Swoją dziedzibę ma tutaj jego wysokość Prezydent. Emirat Abu Dhabi zajmuje około 83% powierzchni całych Emiratów Arabskich i jest zdecydowanie najbogatszym Emiratem ze wszsystkich. Głównie dlatego, że posiada całkiem spore złoża ropy naftowej, które szacowane są (te udowodnione) na ponad 50 lat ciąglego wydobycia.


Na początek trochę autoreklamy. Oto front desk biura Aon w Abu Dhabi. Samo biuor jest zaskakująco małe (na oko nie większe niż część dawnego GBU w Warszawie), ale za to bardzo zgrabne.


Zanim przejdę do opisu moich wrażeń z samego miasta, trochę was podrażnię. Pomyślałem, że nie wszyscy macie okazję być w często w cywilizowanych miejscach (mam tu na myśli przede wszystkim Xluda), bo ja napewno nie, więc pokaże wam kilka fotek z hotelu, w którym byliśmy na lunchu z lokalną ekipą.

Zdjęcie powyżej przedstawia widok na dziedziniec hotelu, który jest prawie nad samym możem. Jest to zresztą uwaga natury ogólnej, ponieważ centrum Abu Dhabi jest w całości nad morzem (w przeciwieństwie do Dubaju, który jednak swoje najciekawsze miejsca ma ładny kawałek od wybrzeża) i jak już wspominałem wcześniej w zasadzie nie ma tam plaż publicznych. Jest za to całe mnóstwo wysepek, na które lokalesi wybierają się weekendami na grilla z noclegiem na plaży. I tu też jeszcze jedna uwaga - warto mieć tu swoją łódkę. Najlepiej motorową.


To jest hotelowe lobby. Sam hotel byl dosyć luksusowy co musiało się odbić w cenie posiłku, ale niestety nie dojrzałem jaka to była cena. Grunt, że zapłacą za to udziałowcy Aon.


No i widok na właściwą część restauracyjną.


A to zdjęcie miało być później, ale się pomyliłem przy ładowaniu na stronę i już nie chciało mi się zmianiać. Widać tu kawalek tzw, skylin-u AD. Plus koleś oddający się godziwej rozrywce po pracy.


No i samo miasto (sorry, że kilka zdjęć z samochodu, ale i tak już byliśmy spóźnieni). Moje pierwsze wrażenie jest takie: wow. Nie ma tu takiej szalonej zabudowy jak w Dubaju, ale różnica jest zasadnicza. Abu Dhabi to kompletne, funkcjonujące i rozwijające się miasto. W przeciwieństwie do Dubaju, który ciągle wydaje się być wesołym miasteczkiem w budowie.

Na każdym kroku widać, że jest to bardzo bogate miasto. I musi się w nim naprawdę przyjemnie mieszkać, bo nie ma tutaj podstawowej zmory Dubaju jaką są korki. No i kierowcy są jacyś tacy bardziej wyluzowani. Nie ma tutaj tego ciągłego trąbienia niezliczonych hinduskich kierowców, a pieszych się zauważa na przejściach.

Zasadniczo miasto "do mieszkania w".


Fakt, że nie ma tutaj szalonej zabudowy Dubaju, nie oznacza, że nie jest ona ciekawa. Wręcz przeciwnie. W następnym poście pokażę wam centra biurowców w budowie w Dubaju i zauważycie, że w gruncie rzeczy wszystkie budynki są do siebie podobne. Nie mówiąc już o osiedlach willowych, gdzie wszystkie domy są DOKŁADNIE takie same.

W Abu Dhabi jest inaczej. Tu każdy budynek jest inny, i dzięki temu miasto jest dużo ciekawsze. Na zdjęciu powyżej mały wyjątek. Te biurowce należą do jednej firmy Abu Dhabi National Oil Company czy jakoś tak. Facet, który jest właścielem tej firmy, o każdym wschodzie słońca zarabia blisko miliard dolarów. MILIARD DOLARÓW. Nie ma takiej cyfry... A to wszystko na ropie naftowej.


Wybrałem kilka ciekawszych zdjęć budynków, które pyknąłem z samochodu. Niektóre są naprawdę fajne.


Jak choćby ten.


No i widok na centrum Abu Dhabi od strony morza. Jak widzicie nie ma tutaj rekordowych wieżowców. Ale za to wszędzie jest pełno zieleni.


I jeszcze raz tylko trochę bardziej na prawo.




A to jest nieudane zdjęcie Palace Hotel. Ogromny kompleks hotelowy, w którym podejmowane są wszystkie głowy państw przyjeżdżające do stolicy Emiratów.

Z tej odległości tego nie widać, ale dachy budynków tego hotelu są zwienczone kopułami, które zdobione są 24 karatowym złotem. W sumie w ilości 30 kilogramów. 

To wiele mowi o tym mieście. Dubaj jeszcze 20 lat temu prawie nie istniał - miał tylko jeden wieżowiec na środku pustyni (teraz tam jest główne centrum biznesowe). Abu Dhabi nie ma szalonego PR-u, nie są tam organizowane zbyt często wycieczki. Wszystko sprawia wrażenie, jakby mieszkańcy mowili: "Nie musicie przyjeżdżać tu ze swoimi pieniędzmi. My mamy swoje. I to dużo."


No i na koniec fotka, nad którą długo się zastanawiałem czy umieścić. Głównie dlatego, że wyszedłem na niej jak rasowy kretyn. Ale pomyślałem, że takim napewno też chcielibyście mnie zobaczyć.

To tyle na razie. Jeżeli zdążę dzisiaj to wrzucę parę fotek z objazdu Dubaju i z wizyty na plaży w ostatnią sobotę. Na razie muszę wykombinować, gdzie tu dzisiaj obejrzeć finał ligi mistrzów.

A zatem do zobaczenia.

piątek, 16 maja 2008

Plaża i Burj-Al-Arab

Wreszcie mogę wrzucić zaległe posty. Ale najpierw kilka ogłoszeń i podziękowań.

Na początek update pogodowy. Temperatury w dzień sięgają teraz 45-49 stopni w cieniu (między 11-17). Wilgotność jest w normie (około 50%). Za miesiąc - dwa, będzie tutaj 55-59 stopni w cieniu i ani żywej duszy w mieście. Podobno w lipcu i sierpniu wszyscy stąd wyjeżdżają. I wcale im się nie dziwię.

Dziękuję wszystkim za komentarze. Uwierzcie mi, to naprawdę pomaga i dopinguje. Nie ukrywam, że ten blog to dla mnie duże ułatwienie, bo po primo nie muszę słać do was wszystkich e-maili :), a po drugie jestem w stanie przekazać wam kilka rzeczy, które mogłyby mi potem umknąć. Inna sprawa, że jak przyjadę to będę się powtarzał, ale takie rzeczy wtedy łatwiej wybaczyć.

Zatem do rzeczy.

W dzisiejszym poście będzie o mojej wyprawie na plażę i o Burj-Al-Arab, najdroższym hotelu w mieście. Na początek...


... coś z innej beczki. Oto typowy przystanek autobusowy w Dubaju. Klimatyzowany. Patent podobno z Singapuru, ale robi wrażenie. I uwierzcie mi, w środku jest naprawdę znośnie. Problem polega na tym, że autobusy nie funkcjonują tak jak powinny. 

Dubaj ma całkiem dobrze rozwiniętą sieć połączeń miejskich. Postanowiłem z nich skorzystać. Spędziłem w tym przystanku ponad 50 minut, zanim złapałem taksówkę. W międzyczasie przejechało blisko 10 autobusów. Nawet się zatrzymały, tyle tylko że kierowca nikogo nie wpuścił, bo autobus był już przeładowany. 


No ale ostatecznie dotarłem na plażę. (To niestety nie jest ta za moimi plecami - to zdjęcie jest z dzisiaj). 


"Tyle było dni..." To już jest właściwe zdjęcie. Musicie przyznać, że jest całkiem urokliwie. Na plaży byłem w zeszłą sobotę, około 16 i w zasadzie nie było tam ludzi. Podobno najgorzej jest w piątki.

Tu słowo komentarza na temat plażowych zwyczajów. Większość plaż w Dubaju jest publiczna. Reszta należy do hoteli, i można tam wejść, pod warunkiem że się zapłaci od 20 do 500 AED. Jest to całkiem odwrotna sytuacja niż w Abu Dhabi (stolica Emiratów, byłem tam w tym tygodniu - w najbliższych dniach relacja), gdzie nie ma ani jednej publicznej plaży.

Plaże czynne są od świtu do zmierzchu. Na tych płatnych można sobie wypożyczyć parasol (bez niego jest trudno). Właściwie nie ma żadnych ograniczeń kulturowych, poza tym, że nie wolno biegać na golasa. Ale bikini i stringi są ewidentnie w modzie.

Raczej trzeba uważać na swoje rzeczy (dlatego też niestety nie zaryzykowałem kąpieli). Mimo, że na plaży kręci się sporo tajniaków. Jak twierdzi Rajeev, są tam głównie ze względów obyczajowych, ponieważ Policja z zasady traktuje samotnych mężczyzn jak podejrzanych. Rodziny mogą liczyć tutaj na daleko posuniętą wyrozumiałość. Kawalerowie na plaży są podejrzani głównie dlatego, że zwykle są Hindusami i przychodzą na plażę popatrzeć na Europejki. A że sami nie muszą się opalać, więc stoją tak i się gapią. 


A to już Burj-Al-Arab. Najdroższy hotel w Dubaju. Jak wspominałem, wieść gminna niesie, że zamieszkały jest w większości przez Rosjan, których stać na herbatę za 50 USD (za samo wejście na teren hotelu płaci się 100 AED) a mimo to przynsi straty. 


Jest jednak niesamowity. Zbudowany na sztucznej wysepce ma bardzo nowoczesny kształt. Jak się dobrze przypatrzycie, to zobaczycie w na jego szczycie po lewej stronie talerz, który jest lądowiskiem dla helikopterów.


To zdjęcie pokazuje, oprócz zapierającego dech w piersiach widoku Burj-Al-Arab nocą, ile wspaniałych widoków nie jestem wam w stanie przekazać. To miasto wygląda nocą zupełnie inaczej i jest po prostu kosmiczne. Burj jest dobrym przykładem. Na tym zdjęciu ma kolor fioletowy, ale on się płynnie zmienia zo 10 minut. Po chwili był po prostu tęczowy.

Fotka była zrobiona z bardzo ciekawego miejsca, które nazywa się Dubai Marinad i jest stosunkowo mało odwiedzanym miejscem w dbuaju przez turystów. Z dwóch powodów - jest drogie i mało znane. Ale jest jednym z fajniejszych miejsc jakie tu odwiedziłem.

Jeszcze tylko na chwilę wrócę do Burj. I do mnie. Stoję przed nim. Taki dowód.


Ten sam Burj, ale fotka zrbiona z Marinadu w dzień. Jak już pisałem wyżej, jest to bardzo fajne miejsce. Takie połączenie hotelu (luksusowe bungalowy) z ogrmonym kompleksem restauracji i klubów oraz częścią sklepową.

Całość jest miniaturką centrum Dubaju. Jest tutaj Deira (ze swoimi sukami - to właśnie częśc sklepowa), Bur Dubai (obecne "centrum" miasta) - część hotelowa oraz miniatura Creeku między nimi, po którym można popływać sobie Abrą.


Tak to wygląda nocą. Brr...


A tak w dzień.



A to Rajeev, mój przewodnik dzisiaj i człowiek, którego tutaj trenuję.


Wybacie. Jeszcze jedna fotka z Burjem. Ale jakże urokliwa.


A to Marinad w środku. Jest tam naprawdę niezły labirynt sklepików. Wszystkie są małe, urokliwe i pieruńsko drogie. Moją uwagę zwróciła promocja sklepu z krawatami, ktory przecenił niektóre modele z 390AED na 250.

Na dzisiaj tyle. Jutro obiecuję pokazać wam odrobinę nowoczesnego Dubaju w postaci przede wszystkim Burj Dubai - przyszłego centrum miasta z najwyższym budynkiem na świecie. Chociaż podobno Arabia Saudyjska postanowiła, że wybuduje dwa razy wyższy. Jego planowaną wysokość podali w milach zamiast w metrach. No zobaczymy.

Do jutra zatem.