Po dłuższych staraniach, o których poniżej udało mi się uzsykać wymarzony dostęp do Internetu. Uwierzcie mi, nie była to prosta sprawa.
Chcialem wykorzystać tę okazję, aby przekazać wam kilka moich spostrzeżeń na temat zaawansowania technologicznego tego kraju.
Wiele mówi się o tym, że jest to jeden z najbardziej technologicznie rozwiniętych krajów świata. I wiele jest w tym prawdy. Tutejszy rząd świetnie zdaje sobie sprawę, że zapasy ropy naftowej emiratu Dubaj wyczerpią się całkowicie w przeciągu najbliższych 18 miesięcy. Jest jeden z głównych powodów, dla których tak bardzo inwestują w infrastrukturę, technologię i PR. Jednym z haseł, które można zauważyć przemierzając tutejsze świetnie zbudowane i zawsze zakorkowane sześciopasmowe autostrady jest "Technological advancement for sustainable developement", co można dosyć luźno przetłumaczyć jako: "Rozwój technologiczny dla trwałego rozwoju".
I widać, że wprowadzają to hasło w życie z żelazną konsekwencją. Nowopowstające centra biznesowe, a także mieszkalne są naszpikowane najnowszą technologią. Expaci z mojej pracy, którzy zakupili tu domy twierdzą, że bardzo trudno jest znaleźć nowy dom, który nie byłby po zęby uzbrojony w autmatykę budynkową. Najwięksi producenci telefonów komórkowych organizują w tym mieście premiery swoich nowych modeli telefonów. W jednej z dwóch obecnych tutaj sieci komórkowych dostępny jest pełny UMTS/EDGE (najszybsze obecnie dostępne technologie połączeń internetowych w komórkach), a także telewizja przez komórkę. W centrach handlowych jest pełen przegląd najnowocześniejszych zdobyczy technologii wszystkich producentów obecnych w świecie zachodnim. W dzielnicy Deira, w której mieszkam, a która nie należy do najchętniej wybieranych przez Expatów, sklepy z elektroniką i komórkami są po prostu niezliczone (i większość z nich w swoim bezpośrednim sąsiedztwie). A mimo to...
Dostęp do internetu jest zasadniczo utrudniony. Internet jest dostępny bezpłatnie tylko w największych centrach handlowych na obrzeżach miasta. Ten, który jest dostępny w hotelach, jest niesamowicie drogi (ok. 15 USD za godzinę). Nawet hurtowe dostawy Internetu muszą stanowić pokaźny koszt, skoro moja firma działa na łączu 128 kbps (taka prędkość nie jest już nawet dostępna w Asterze w Warszawie, bo nikt by się na nią nie połakomił).
Asortyment w sklepach z elektroniką jest baaardzo szeroki, ale równocześnie baaardzo płytki. Znaczy to mniej więcej tyle, że wszeędzie jest to samo, tylko w różnych cenach. A ceny potrafią się różnić bardzo i raczej rzadko bywają atrakcyjne. Podam prosty przykład. Hitem jet tu ostatnio iPhone - hit Apple. Cena tego urządzenia w Mall of the Emirates - największym centrum handlowym DUbaju (tym z wyciągiem narciarskim) to 3100 dh (około 850 USD). Ten sam iPhone w sklepiku w Deirze kosztuje już 1900 dh (około 500 USD) i pewnie dałoby się coś utargować. Tyle tylko, że ten sam iPhone w USA kosztuje teraz 260 USD.
Przez cztery ostatnie dni mocno główkowałem jak dostąpić zaszczytu posiadania Internetu w moim pokoju. Pokoje hotelowe nie są niestety wyposażone standardowo w taką opcję (przynajmniej tu gdzie mieszkam). Kawiarenki internetowe (najbliższa około 20 minut na piechotę) oferują dostęp za 4dh za godzinę (ok. 1USD), tyle tylko, że w pomieszczeniu metr na metr, gdzie siedzi już 10 osób. Trochę niekomfortowo. W pewnym momencie, najprostszym rozwiązaniem wydawało mi się korzystać z Internetu z komórki z lokalnej sieci. Cena za minutę połączenia to około 0,12 dh, więc w porównaniu z internetem w hotelu i tak byłbym do przodu. Niestety, potrzebny byłby modem do mojego maca. Taki w formie karty wkładanej do komputera musiałby być na złączu ExpressCard34, które nie jest tutaj wogóle dostępne. Do wyboru miałem tylko modem USB, który był w dwóch wariantach: od dostawcy sieci za 850 dh albo chińska podróba z Deiry za 350, bez gwarancji działania i prawa zwrotu.
Jednym słowem zgryz. Trochę się załamałem, aż tu nagle...
...odpaliłem wirelessa w komputerze i pojawiala mi się sieć o nazwie baru na 9 piętrze tego hotelu (tu mała dygresja - bar nazywa się Dukes Bar i symuluje anglosaski pub niewiadomego pochodzenia - jest trochę taki jak cała Deira: sprawia wrażenie, jakby ktoś dekorował ten bar patrząc na pocztówkę z Londynu nigdy tam nie będąc). No to pobiegłem do noch z pytaniem jak się mogę podłączyć. Barmanka mówi, że muszę coś kupić i wtedy dostanę dostęp. No to pobiegłem szukać managera, gotów zaplącić mu 100 dh za tydzień z góry za stały dostęp. A koleś z uśmiechem na twarzy, zapisał mi na serwetce hasło mówiąc, że jest za darmo i żebym się nie przejmował.
I tak oto wróciłem do życia. Nie spodziewałem się po sobie, że tak bardzo będzie mi brakowało internetu. Mam tylko nadzieję, że to samo hasło zadziała jutro.
PS
Pardonsik, za przydługi wpis w dodatku bez fotek, ale dopiero mając dostęp do internetu łapię wiatr w żagle. Jutro biorę aparat do pracy to kliknę parę fotek po drodze i obiecuję jakiś ciekawszy wpis o bardziej przyziemnych sprawach.
Pozdro
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
Maciej,
zdradź jak to jest z tym mitem o abstynencji. Ten niby angielski bar to co serwuje - Guinessa czy Five o'clock ?
Napisaliśmy scenariusz - było burzliwie. Za 1h spotykamy się z realizatorem na omówienie wyników. Jestśmy ciekawi czy to się w ogóle da zrealizować...
Absytnencja wynika trochę sama z siebie. Nie ma tu
żadnego problemu z zakupem dowolnego alkoholu w barach, pubach, restauracjach etc. Oczywiście z konsumpcją na miejscu. Problem leży gdzie indzie. Po pierwsze alkohol jest tu pieruńsko drogi (w Duke Bar w moim hotelu, pint Heinekene kosztuje 7 USD - a nie jest to specjalnei ekskluzywny bar). Po drugie, alkohol nie jest dostępny w sklepach, bo aby go przenieść ze sklepu do domu, trzeba mieć specjalną licencję od policji.
Ale za to fajki są niemiłosiernie tanie :)
Prześlij komentarz