czwartek, 15 stycznia 2009

Habbibi, habbibi...

...to wyrażenie, które usłyszałem od Yahnusza pare dni temu. Nie mam pojęcia co oznacza (jeszcze), ale słyszę je tutaj w tekście każdej piosenki, którymi obficie jestem atakowany na każdym kroku. I jestem bardziej niż pewnien, że nie oznacza "smaczengo" :-)


Ok. Jestem znowu w Dubaju. Ten wpis będzie krótki, bo w sumie niezbt długo tu jestem. Ale mimo to natłok wrażeń jest dosyć spory, więc przedstawię ich krotką listę:


Primo Podróż.


Tuż przed wylotem złapałem krótki stres związany z pogodą. Lot odbywał się przez Zurich i był na krotką zakładkę (czas na przesiadkę - 45 minut) i w związku z tym bałem się jak ognia jakiegokolwiek opóźnienia na Okęciu. Nie zawiodłem się. Na lotnisko dotarłem około 8.00 (szacun dla Mrufa i Kolana, że chciało im się wstać) i już na wjazd na tablicy odlotów zobaczyłem informację o opóźnieniu mojego lotu o 40 minut. Panika. Samolot ostatecznie wystartował z planowym opóźnieniem, ale widać było, że pilot wyciska ile się da z maszyny bo w Zurichu opóźnienie zmniejszyło się do 15 minut :-) SWISS AIR: Respect! Reszta przebiegła już bez zakłóceń.


Dygresja: Widok Alp z samolotu przy dobrej pogodzie jest nieprawdopodobny. Polecam.


Drugie Primo: Pierwsze wrażenia.


O mój jeny! Jak dobrze było się ponownie zaciągnąć tym słonym powietrzem! Nie wiem czy miałem okazję już o tym pisać, ale zapach miasta jest tu całkowicie inny. Człowiek nie uświadczy tu tlenu filtrowanego przez drzewa, co powoduje, że atmosfera jest niesłychanie morska. Sól czuć wszędzie i pewnie minie trochę czasu, zanim się do tego przyzwyczaję. Ale nie wiedzieć dlaczego poczułem się tu z miejsca jak u siebie. Podróż taksówką przez schodzone tyle razy ulice spowodowało, że poczułem się jakbym nigdy stąd nie wyjeżdżał :-) Różnica jest tylko taka, że (nie wiem czy to z powodu pory roku) na ulicach nie ma takich tłumów jakostatnim razem i korki też jakby były mniejsze. Poza tym poczułem się znowu w swoich rewirach.


Dlatego zaraz po sfinalizowaniu formalności w hotelu (o tym za chwilę) czym prędzej pobiegłem nad Creek. Krotki spacer doprowadził mnie natychmiast do ulubionej restauracji nad jej brzegiem, gdzie nie oparłem się tutejszej specjalności, czyli różanej sheeshy oraz talerza przysmaków z grilla :-) Bombastycznie!


Trzecie Primo: Pogoda.


Hmmm... Jak to najlepiej oddać. Jest jak w bardzo ciepły wrzesień w Polsce. Powietrze jest rześkie (wieczorami jest całkiem chłodno - musiałem założyć bluzę :-) ), ale w dzień słońce robi swoje. Wydaje mi się, że dzisiaj złapałem już pierwsze oznaki opalenizny :-) Do tego dochodzą różne atrakcje, takie jak poranny przelotny deszcz, czy (w momencie kiedy to piszę) widowiskowa burza po drugiej stronie Creeku ;-)


Primo czwarte: Hotel.


Trochę się tu pozmieniało. W sumie nie dotyczy to tylko Hotelu - Dubaj robi się coraz bardziej uporządkowany. I widać to gołym okiem. 


Na pierwszy tydzień mam pokój w hotelu, w którym zatrzymałem się ostatnim razem. Podstawowa zmiana: jest Internet w wersji Wi-Fi. Kruczek w tym, że w dość idiotycznym systemie 10 DHS za godzinę. Na pytanie, czy można wykupić sobie bardziej stały dostęp pada odpowiedź: tak, na dwie godziny za 20 DHS. Brawo Dubaj. Kiedy skomentowałem na recepcji, że to trochę drogo, recepcjonistka się ożywiła i konspiracyjnym głosem przytaknęła: teraz za wszsytko w Dubaju trzeba płacić! No zobaczymy.


Primo piąte: Praca.


Mimo, że formalnie zaczynam od jutra, postanowiłem wpaść do biura i obwąchać kąty. Zostałem przyjęty naprawdę ciepło! W składzie osobowym w zasadzie niewiele się zmieniło: ci sami spece od IT, te same recepcjonistki i te same znajome twarze w boksach :-) I wszyscy mnie rozpoznali:) Miło.


Udało mi się odbyć krótkie spotkanie z szefem, and things are looking good! O szczegółach będę informował później.


Primo piąte i pół: Kryzys.


To magiczne słowo dotarło także i tutaj. Wypytałem znajmoego RSC jak to wygląda w Dubaju i okazuje się, że rynek nieruchomości zmierza do załamania. Krążą plotki o setkach samochodów pozostawionych na lotnisku przez ludzi, którzy stąd wyjechali w ostatnich tygodniach. Ja się cieszę - będzie okazja wychaczyć jakieś dobre mieszkanie po dobrej cenie:) Dzisiaj już zaangażowałem tutejszych znajomych do pomocy i pierwsza oferta (bardzo rozsądna) pojawiła się na mieszkanie w bezpośrednim sąsiedztwie Burj Dubai :-)


Poza tym załamał się przemyśł tekstylny. Ale to mnie to nie dotyczy :-)


No i na koniec shoutouts czyli krótkie podziękowania. Wiem, że poprzednia "edycja" blogu urwała się w pewnym momencie i jest niedokończona (ci co wiedzą dalczego to wiedzą), ale nie będę już do niej wracał. Za parę tygodni będę miał okazję jeszcze raz odwiedzić Bahrain więc przy tej okazji to nadrobię.


Wielkie dzięki za wasze wpisy i wsparcie na blogu ( a także poza nim :-)) Mam nadzieję, że mogę dalej na was liczyć. W zamian obiecuję regularnie (na ile to będzie możliwe) raczyć was dawką gorących wrażeń i praktycznych informacji o tym przedzwnym mieście. Zatem zaopatrzcie się w ciepłe kapcie, kocyk i kubek gorącej herbaty, a ja postaram się was dogrzać niezwykle gorącą atmosferą tego miejsca :-) Ech, dobrze być znowu na planecie Dubaj :)


Pozdruffki z pustyni!


A-u-tor.

5 komentarzy:

maryjeczka pisze...

bardzo pozytywny myk - odwiedzic biuro dzien przed rozpoczeciem pracy!
Gudlaki!

Anonimowy pisze...

habbibi znaczy "kochanie", ale w końcu juz 3ci dzień słuchasz piosenek o "habbibi", wiec pewnie juz wiesz :-)
w oczekiwaniu na kolejny odcinek opowieści...
buziaki!

Anonimowy pisze...

Yo man!

Bardzo fajnie, tylko jeszcze poproszę linki do jakiejś spoko muzy w bezstratnej kompresji i parę wypasionych fotek z Dubai ;)

Czekamy na więcej, pozdro szejset!

Anonimowy pisze...

Hej,

bardzo interesuje mnie kryzys w nieruchomosciach Dubaju. Czy prawda jest artykuł The dark side of Dubai? Tam rzeczywiscie teraz tak jest? Z checia uslyszalbym o aktualnym stanie kryzysu tam.
Byl ogromny bum, czy rownie wielki jest krach?
Jak radzą sobie Polacy tam?
Jak radza sobie polskie inwestycje tam (np. Jan Kulczyk wiem ze tam inwestowal)

jestem tym zainteresowany bo chce po studiach zajac sie nieruchomosciami :)

Ciasto pisze...

Hmm... Nie jestem specjalistą od rynku nieruchomości, ale mogę ci przekazać mniej więcej tyle ile pisze się tutaj w gazetach.

Dubaj jest miejscem w całym regionie Zatoki, który oberwał najbardziej dzięki kryzysowi.

Powodów jest kilka. Ten emirat nei ma już ropy naftowej, zatem próbował się dywersyfikować poprzez metamorfozę w regionalny hub finansowo handlowy. Całość miała być napędzana napływem specjalistów z zachodu, którzy mieli musieli gdzieś mieszkać. Przez kilka ostatnich lat miasto bazując na tym modelu rozwijało się w nieprawdopodobnym tempie. Ceny nieruchomości tylko w zeszłym roku wzrosły o 100% (!).

Wszyscy uwierzyli w Dubai Miracle - niezależnie ile i gdzie się wybuduje tutaj nieruchomości i tak znajdzie się nabywca. Agencje pośrdnictwa (Real Estate Brokers) żyły jak pączki w maśle. Kupowały miszkania od developerów, albo zawierały z nimi umowy na wyłączność po cenach hurtowych. Dokładały do tego tłustą marżę i sprzedawały ekspatom po astronimicznych cenach dziury w ziemi (tak jak to miało miejsce w Warszawie).

Smaczku dodaje temu wszystkiemu lokalne prawo bankowe, które jeżeli dobrze zrozumiałem, nakazuje bankom nie tylko gwarantować, ale finansować budowy mieszkań / domów z równoczesnym oddaniem własności kredytobiorcom.

W momencie, kiedy kryzys finansowy trafił w Dubaj, posypał się najpierw sektor bankowy i finansowy, blokując finansowanie projektów developerom. Pogarszająca się sytuacja na rynku pracy i wymuszająca eksodus sporej części populacji ekspatów dodatkowo zablokował przepływy finansowe w sektorze - ludzie przestali spłacać kredyty.

Efekt jest taki, że blikso 50% projektów które były realizowane, lub planowane zostało odwołanych lub wstrzymanych. To powoduje kolejną spiralę kryzysu. O ile ci z inwestorów, których mieszkania zostały ukończone mogą je wynająć ( o sprzedaży w tej chwili nie ma mowy), to ci, którzy kupili dziury w ziemi, a ich developerzy wstrzymali budowy obudzili się z rękoma w nocnikach - nie mają nieruchomości, nie bardzo wiadomo kiedy ją będą mieli a kredyt trzeba spłacać.

Pare tygodni temu siostrzany emirat - Abu Dhabi - zaoferował zastrzyk finansowy w postaci obligacji Dubajowi na łączną kwotę 20 miliardów USD - całość zostanie wpompowana w sektor budowlany - głównie w państwowych developerów.

I tak to kryzys się tutaj rozlał po całej gospodarce emiratu.

Nie czytałem jeszcze tego artykułu. Sytuacja nie jest w tej chwili zbyt różowa. Optymistyczne jest jednak to, że poza sektorem budowlanym (i kontraktorskim) jest całkiem ok - jakoś się kręci.

Bańka po prostu pękła. Wszyscy jednak są tutaj bardzo zgodni co do tego, że Dubaj się podniesie. tylko kwestia "kiedy" dzieli tutaj wszystkich.